Ludzie, którzy preferują otwartą krytykę, postępują według skonwencjonalizowanej umowy mówiącej: „To są interesy i uczucia nie mają tu nic do rzeczy. Chodzi mi o to
o to, wiem, że jesteś dobra i potrafisz to przyjąć”. Osobom przyzwyczajonym do sposobu mówienia, który łagodzi efekt słów w trosce o uczucia krytykowanego, może być trudno zaakceptować bezpośrednią krytykę. Oba style mają swoją wewnętrzną logikę. Redaktorce, która kluczyła, zanim poprosiła mnie o wycięcie fragmentu eseju, wyraziłam swoje uznanie. W odpowiedzi (oraz w rytualnym samoponiżeniu dla zrównoważenia mojego komplementu) powiedziała, że trudno jej rozmawiać z autorami, którzy na jej ingerencje w tekst reagują gniewem. Domyślam się, że tacy autorzy mniej kłopotów sprawiają redaktorowi, który potrafi warknąć: „Proszę do mnie zadzwonić, kiedy będzie pani miała do powiedzenia coś nowego!” Z drugiej strony zastanawiam się, ilu potencjalnych autorów odważy się zadzwonić do takiego redaktora.