Współautorka sprawozdania napisanego wspólnie z kolegą poczuła się urażona, kiedy przeczytała mu brudnopis wstępu, który on natychmiast skrytykował słowami: „O, to jest zbyt suche! Musisz to jakoś ożywić!”, i to z o wiele większym zapałem niż zrobiłaby to ona, a w dodatku prosto z mostu. Ona powiedziałaby raczej: „To niezły początek, ale kiedy zaczniesz przepisywać, to oczywiście będziesz musiał to trochę ożywić”. To, czy najlepsza jest krytyka bezpośrednia, czy nieco przytemperowana dla uniknięcia wrażenia szorstkości, także jest sprawą konwenansu. Zauważyłam tę różnicę podczas rozmowy z redaktorką pewnej gazety na temat mojego krótkiego eseju, który wkrótce miał być wydrukowany. Omawiając proponowane poprawki, powiedziała: „I jeszcze jedno. Wiem, że może się pani ze mną nie zgodzić. Zauważyłam to dlatego, że inne sformułowania są tak jasne i eleganckie”. Mówiła jakiś czas, nadal krążąc wokół tematu, aż wreszcie wybawiłam ją z kłopotu: „Chce pani wyciąć tę część? W porządku. Ślubu z nią nie brałam”. Doceniłam jednak jej delikatność. Jej podejście ostro kontrastowało ze stylami innych redaktorek gazet, z którymi współpracowałam i które prosiły o cięcia, używając niewielu słów i wcale ich nie łagodząc. Mówiły na przykład: „To niepotrzebne. Już pani to raz powiedziała”. Przypominam sobie nawet jej kolegę, który całkowicie odrzucił mój esej i dodał: „Proszę do mnie zadzwonić, kiedy będzie pani miała do powiedzenia coś nowego”.