W naszej kulturze ciężar wydaje się spoczywać na osobach komunikujących się niebezpośrednio. Rzadko słyszę, żeby ktoś kwe stionował swoją skłonność do bycia bezpośrednim („Co jest ze mną nie tak? Dlaczego mówię to, co myślę?”), często za to słyszę jak ktoś szczególnie kobiety kwestionuje swoją niebezpośredniość („Dlaczego tak postępuję? Dlaczego pytam: »Chcesz jeść?«, kiedy to ja chcę pójść na obiad?”) Nieufność względem niebezpośredniości jest tak rozpowszechniona, że wpływa nawet na leczenie psychologiczne. Pewien homoseksualista powiedział mi, że w młodości leczył go psychoterapeuta przypisujący homoseksualizm niebezpośredniości. „Zawsze potrafię rozpoznać na ulicy homoseksualistę” powiedział mu ten dyplomowany psycholog. „Taki człowiek nie patrzy innym w oczy”. Poinformował swego młodego pacjenta, że jeżeli tylko nauczy się być bardziej bezpośredni, to przestanie być homoseksualistą. Zastanawiam się, czy poglądy tego psychologa nie brały się stąd, że być może kojarzył on niebezpośredniość z kobietami. Tak czy owak nie jest to odizolowany przykład. Po wygłoszonym przeze mnie na uniwersytecie wykładzie pewien psycholog powiedział, że kiedy rozmawia ze studentkami, często im mówi, że ich niebezpośredniość dowodzi braku pewności siebie, uczy je więc większej bezpośredniości. Nawet ludzie nie korzystający z pomocy psychologa a szczególnie, choć nie tylko, kobiety mają wrażenie, że ich styl jest niewłaściwy i ujawnia ich głęboko zakorzenione problemy psychologiczne. Trzeba tu powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, jak właśnie wykazałam, nie jest prawdą, że kobiety zawsze są bardziej niebezpośrednie. Po drugie, nie ma nic złego w niebezpośredniości, jeżeli rozmówca ją podziela. Jeśli jednak tak nie jest, mogą powstać problemy nie z powodu niebezpośredniości, lecz różnicy w stylach.