Pewna kobieta opowiadała mi, że z niesmakiem i niepokojem patrzyła, jak jej kolega gorąco sprzecza się z innym kolegą o to, czyj dział dosięgną konieczne cięcia budżetowe, lecz była wstrząśnięta, kiedy wkrótce potem mężczyźni odnosili się do siebie z dawną przyjaźnią. „Jak możesz udawać, że tej kłótni nie było?” zapytała kolegę, z którym dzieliła pokój. Odpowiedział, równie zdumiony jej pytaniem, jak ona jego zachowaniem: „A kto tu udaje, że nic się nie stało? Było, minęło”. Kobieta wzięła ich rytualną kłótnię za kłótnię prawdziwą. Poziom wyrażania emocji towarzyszących starciu także jest uwarunkowany kulturowo. Brytyjczycy uważają Amerykanów za niezwykle pobudliwych, a Amerykanie mają taką opinię o mieszkańcach południowej Europy. Ci ostatni z kolei myślą, że Amerykanie są zimni, natomiast Amerykanie tak sądzą o Brytyjczykach.
Wielu Amerykanów uważa, że dyskusje są rytualnymi kłótniami to znaczy, że toczą się dzięki starciu słownemu. Przedstawiając swoje pomysły, robią to w jak najbardziej stanowczej formie i czekają, czy ktoś im się przeciwstawi. Sądzą, że jeśli w ich rozumowaniu są słabe punkty, to ktoś je wytknie, a próbując obalić jego argumenty, sprawdzą jakość swych pomysłów. W takim duchu udzielił wywiadu teoretyk literatury Stanley Fish, który jako dziekan wydziału wprowadził wiele kontrowersyjnych zmian: „Ogłosiłem zmiany czekałem, czy ktoś coś powie. Nie doczekałem się tego nigdy”. Milczenie traktował jako przyzwolenie. Powstaje pytanie, ilu profesorów na jego wydziale uważało, że narzekanie po fakcie coś pomoże oraz ilu sądziło, że raz ogłoszone zmiany nie podlegają negocjacjom?