W tym czasie kobieta niemal naga, z małym dzieckiem w powijakach przy piersi, z drugim dzieckiem u boku, mniej więcej ośmioletnim, przyodzianym jedynie w koszulkę nocną, bez butów i skarpetek, podążała do domu za nędznie wyglądającym mężczyzną. Ujrzałem ich, jak przedzierają się przez tłum tłoczący się przy barze; każde niosło swoją porcję ginu; dziecko wypiło pierwszy łyk ze szklanki kobiety; wrócili do drzwi wejściowych, gdzie z ledwością mogli ustać; wyglądało na to, że dorośli kłócą się; niemowlę w ramionach kobiety zakwiliło i ta nędznica uderzyła je bezlitośnie; drugie małe, nagie dziecko wybiegło na ulicę; kobieta zawołała je z powrotem; wróciło i ona je uderzyła; znów weszli do sklepu i kupili trochę ginu, najwyraźniej po to, aby uspokoić dzieci. Oto poranno-niedzielna scenka uliczna z lipca 1834 roku: W zeszłą niedzielę miałem okazję iść przez Broadway na kilka minut przed jedenastą rano. Na trotuarze przed każdym sklepem, gdzie sprzedawano gin, tłoczyli się ludzie; kiedy nadeszła pora nabożeństwa, z szynków wyległo pospólstwo, przeklinając, bijąc się i wrzeszcząc nieprzyzwoicie; niektórzy leżeli na chodniku nieprzytomnie pijani, pijanych nieszczęśników policja ciągnęła za nogi na posterunek.